niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 3

   




__________________


    Wstałam od razu i podeszłam do okna. Byłam cała spocona i roztrzęsiona po śnie, choć go zupełnie nie pamiętam. Rozsunęłam zasłony, tak jak co ranek, aby sprawdzić jaka dziś pogoda. Bezchmurne, słoneczne niebo rozświetlały kolorowe domki przy mojej ulicy.
   Podeszłam do komputera i go odpaliłam. W sobotni ranek zawsze siedzę przeglądam internet dla zabicia czasu. Wchodziłam oczywiście wpierw na facebook'a a potem szukałam jakiś mitów, legend czy ciekawostek na temat dawniejszego życia. Bardzo się tym interesowałam i odkąd pamiętam zawsze czytałam o takich sprawach.
   Jednak na pulpicie wyświetliło mi się ,,brak połączenia internetowego". Wstałam, założyłam kapcie i zbiegłam na dół do kuchni.
- Mamo! - wrzasnęłam.
- Co jest kochanie? - przerwała zmywanie naczyń.
- Czemu nie ma internetu? - usiadłam oburzona przy stole.
- Jak to nie ma? - wytarła dłonie i stanęła koło mnie - Nic na ten temat nie wiem.
- Nie mam internetu. Co ja teraz będę robiła ?!- zirytowałam się i położyłam głowę na stole.
- Jak to co? - uśmiechnęła się promiennie - Idź na miasto do ludzi.
- Wie mama co? - zmierzyłam ją wzrokiem - Myślę, że to jednak wina mamy.
- Oczywiście skarbie, że nie moja. Ale cieszę się, że nie będziesz siedziała przed komputerem cały dzień. Przecież mamy taki ładny dzień - puściła do mnie oczko - jak chcesz, to mogę Ci dać pieniądze i pójdziecie sobie z Ridią na zakupy.
- Nie dzięki - odparłam i wstałam - Wolę sama posiedzieć sobie przy stawku w parku.
- Jak tam chcesz. - stwierdziła niezadowolona i powróciła do zmywania naczyń.

   Weszłam do pokoju z trzaśnięciem drzwi. Nastawiłam radio, żeby zagłuszyć ciszę panującą w pokoju. Weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie smród z poprzedniego wieczoru, zamieniając na waniliową rozkosz mydła i szamponu.
   Przemyłam zęby i rozczesałam mokre włosy palcami. Podkreśliłam oczy tuszem i podeszłam do swojej garderoby. Serce nerwowo mi łomotało, jakbym właśnie skończyła lekcje WFu. Wzięłam swoje ulubione jasne, przetarte jeansy i białą bluzkę z dekoltem. Na to nałożyłam jeansową kamizelkę i czarne botki, po czym zeszłam na dół.
- Co tak szybko? - zdziwiła się mama podając mi płatki i mleko.
- Hm ?
- Nie było Cie raptem 5 minut. A Ty już się umyłaś? - nadal była w szoku i pogładziła moje mokre włosy.
- Zdaje się mamie. Minęło więcej... - wsypałam płatki do miski.
- Nie, na prawdę. Dopiero skończyłam myć naczynia - usiadła naprzeciw mnie pocierając dłonie - A z resztą ... Ojciec wyszedł z samego rana.
- Do pracy? - zapytałam wkładając łyżkę do buzi.
- Tak. Musimy trzymać za niego kciuki. Jak dobrze mu pójdzie, to kto wie ... Może wybierzemy się gdzieś na całe wakacje - mruknęła podekscytowana.
   Mama zawsze chciała wyjechać na rodzinne wakacje gdzieś na wyspę. Mimo, że byliśmy w miarę bogaci dzięki mojemu ojcu, to i tak na 2 miesiące wyjazdu zagrażało by nam bankructwo.
     Poza tym ja nie chciałabym nigdzie wyjeżdżać.
- To super - odparłam mniej podekscytowana niż mama.

***

    Zabrałam ze sobą butelkę wody, swój noteso-pamiętnik i słuchawki do telefonu.
    Obeszłam całe osiedle kierując się na ceglaste ławki koło stawku w parku. Większość rzecz jasna były pozajmowane przez starsze osoby z psem, ale zauważyłam w odosobnionym miejscu pod drzewem wolne miejsce.
    Usiadłam tyłem do ścieżki, aby mieć widok na wodę.
    Serce nadal pikało mi jak oszalałe mimo, że w ogóle nie biegłam. Nie mogła być to żadna choroba, bo w końcu ja nigdy nie chorowałam. Odkręciłam butelkę i upiłam łyk.
- Teraz kacyk męczy? - odezwał się rozbawiony głos. Jakaś męska sylwetka przeskoczyła ławkę, aby usiąść koło mnie. Odwróciłam się przestraszona niespodziewanego gościa, ale nagle moja twarz spochmurniała.
- Co Ty tu robisz?! - warknęłam
- Jak to co? - uśmiechnął się i od razu się domyśliłam, że gdyby nie fakt że właśnie siedziałam, jego uśmiech powaliłby mnie na glebę - Siedzę i patrzę na piękne widoki. - Spojrzałam uważniej na niego i zauważyłam, że mówi on o mnie. Rumieniec wpłynął mi nieproszony na twarz i odwróciłam głowę w drugą stronę skrępowana.
- To przykro mi, ale te miejsce jest zajęte - oznajmiłam sucho.
- Jakoś nie jestem do tego przekonany - prychnął śmiechem - No chyba że masz zmyślonego przyjaciela. - zastanowił się. Spojrzałam na niego zdenerwowana.
- Bawi Cię to?
- Ale co?
- Ta cała sytuacja. Udawanie maczo, najmądrzejszego, najlepszego, najpiękniejszego ...
- Najpiękniejszego ? - odparł rozbawiony. Znowu poczułam gorąco w policzkach. - Uważasz, że jestem najpiękniejszy? - jego idealne usta uformowały się w szyderczy, uwodzicielski uśmiech.
- A za takiego się nie masz? - wyrwałam z tarapatów.
- Nie - rzekł już poważnie - A Ciebie to nie męczy? Udajesz kogoś kim nie jesteś.
- Że co? - odparłam.
- Dobrze słyszałaś.
- Myślisz, że mnie znasz? Przyjechałeś niedawno i już uważasz że przejrzałeś mnie na wylot. - prychnęłam. Patrzał się teraz na mnie znów zasmucony, tak jak wtedy przy barze. Oczy niemalże pochłonęły cały smutek świata.
- Nie trzeba czasu, żeby poznać człowieka. - odparł po namyśle i wstał zmierzając do ścieżki. Jednakże jeszcze raz się odwrócił i dodał - Przemyśl to Dea. - I pomknął, aż usunął mi się z horyzontu.
   Przemyśleć? Nad czym. Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Jestem jaka jestem i nie udaję kogoś innego. Ten chłopak, którego nie znam imienia, a on zna mnie na wylot, postradał zmysły.
Wzięłam mały, płaski kamień z ziemi i z nerwów rzuciłam w wodę. Gdy obił się o jej taflę niedaleko mnie, parę kropel prysnęło mi na jeansy. Świetnie, nie dość że spotkałam tego pacana, to jeszcze wrócę do domu mokra. Wyjęłam z kieszeni wibrujący telefon.
- Dea? Gdzie jesteś? - odezwała się Ridia.
- Na ławce w parku. - rzekłam zdenerwowana.
- Co się stało? - zaniepokoiła się.
- Nic. - odparłam sucho.
- Dobra, nie ważne. Pogadamy później. Słuchaj mam do Ciebie sprawę... - zamilkła na chwilę - A z resztą... Mogłabyś do mnie wpaść? - usłyszałam, że głos się jej łamie i zaraz ryknie płaczem.
- Cholera, Ridia. Co się stało ?! - wstałam z nerwów i ruszyłam na ścieżkę.
- Przyjdź do mnie. - powiedziała już z płaczem i się odłączyła.
    CHOLERA! Serce podskoczyło mi do gardła i zaczęłam biec w stronę jej domu.
Ridia prawie nigdy nie płakała. Nawet kiedy jej najlepszy dziadek umarł. Na cmentarzu stała oczywiście zasmucona, ale nawet nie szkliły jej się oczy.
    Nawet kiedy rodzice się kłócili jak była mała. Nawet kiedy pies jej zdechł. Nawet kiedy miała depresje miesiączkową. Nawet kiedy ktoś z nią zerwał. NIGDY.
   A teraz płakała na całego. Musiało się coś stać poważnego. Zaczęłam szybciej biec. Serce mi pukało jak oszalałe.
    Dig dong. Nacisnęłam dzwonek do drzwi. Otworzyła jej mama uśmiechnęła.
- O. Witam Dea, Ridia jest na górze. - wpuściła mnie do środka.
    Wbiegłam po schodach mamrocząc pod nosem ,,dzień dobry" i z hukiem otworzyłam drzwi od jej pokoju.
    Siedziała na podłodze przy łóżku trzymając kurczowo coś białego i płacząc bezgłośnie. Zamknęłam za sobą białe drzwi i pomknęłam w jej kierunku.
- Boże. Co Ci się stało ? - przytuliłam ją i opuściła pudełko. Zerknęłam na opakowanie i aż oniemiałam - O kurdę - wyrwało mi się. Przytuliła mnie jeszcze mocniej i zaczęła głośno szlochać - to pewne? - Oderwała się ode mnie i ręką przetarła oczy.
- Jjeszcze nie zrobiłam - wzięła głęboki, zachwiany oddech - Boję się. Od paru dni wymiotuję z rana. Myślałam, że zatrułam się czymś albo jestem osłabiona. - wstała po chusteczkę i wysmarkała nos. Miała na sobie swoją różową piżamę w białe kropki i związane włosy w kok. Ponownie usiadła koło mnie - Przytyłam, mam ochotę na wszystko. Dzisiaj dopiero zauważyłam, że okres mi się spóźnia o tydzień ... - ostatnie zdanie dodała już pół głosem i znowu mnie przytuliła - Co ja zrobię?! Mama mnie zabije, ojciec wyrzuci mnie z domu, Michael mnie zostawi ...
- Sobie żartujesz! Ojciec Cie nie wyrzuci, bo w końcu mama Cie szybciej zabije... - próbowałam obrócić to w żart, ale jednak spiorunowała mnie wzrokiem - No dobraa... Zobaczysz, Michael Cie nie porzuci. A gdyby się wywalili z domu, zawsze masz poparcie u mnie. Jesteś pełnoletnia więc Twoi rodzice nie powinni być mocno źli. - przycisnęła mnie mocniej do siebie, po czym pomogłam jej wstać i poszłyśmy z testem ciążowym do łazienki.

***

    Te minuty oczekiwania ciągnęły się w nieskończoność. Ale jednak kiedy już się pokazał wynik, okazało się, że jest pozytywny. Ridia ryknęła płaczem.
- Może napisze do Michaela żeby przyszedł ...
- NIE! -warknęła - Nie może mnie zobaczyć w takim stanie.
- Dziewczyno! Wyglądasz tak jak powinnaś w tym stanie ,,zdrowia" . Poza tym czym szybciej mu powiesz, tym lepiej.
- Nie. Proszę, nic mu nie pisz. - usiadła znowu na wannie - Muszę najpierw sama się z tym pogodzić - przykucnęłam obok niej - Dziękuję, że przyszłaś. - uśmiechnęła się, chociaż widać było, że ciężko jej to idzie.
- Do usług. Przynieś Ci coś?
- Nie... Możesz zostać u mnie na noc? - znowu oczy jej się załzawiły.
- Pod warunkiem, że chrapać nie będziesz. - posłałam jej buziaka.
- Wiedźma. - dała mi kuksańca - Idź do domu po rzeczy i zgraj na pendriva jakieś filmy - zastanowiła się przez chwilę - Zajdziesz do sklepu? - spojrzała na mnie z litością.
- Oczywiście. Co byś chciała?
- Jakieś chipsy, bitą śmietanę w sprayu ... O! Ogórki kiszone, lody truskawkowo-śmietankowe. I może jeszcze ...
- Dobra, dobra. Sobie żartujesz, prawda? - zapytałam niedowierzając. Jednak jej wzrok mówił coś innego - Okeeey. To najpierw wynajmę ciężarówkę żeby mi to przetransportowali. Zamówimy potem pizze. - ona aż podskoczyła z radości.
- Świetny pomysł. Na razie idź do sklepu a ja Ci napiszę smsem listę zakupów. - posłała mi całusa w policzek i wstała - Czekaj, pójdę po kasę.
- Zapomnij o kasie. Ja dziś stawiam. - i zanim zdążyła zaprotestować, wybiegłam z jej pokoju.

***

    Tak jak obiecała, kiedy pakowałam w dużą niebieską torebkę bieliznę i ciuchy na jutrzejszy dzień, oraz pendrive z filmami , dostałam smsem listę zakupów. Baaardzo długą listę zakupów. Zaśmiałam się pod nosem i rzuciłam telefon na łóżko. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Kochanie. - otworzyła mama - Wszystko w porządku? Wbiegłaś jak oszalała do domu. - oparła się o framugę drzwi.
- Powiedzmy, ale wszystko opowiem Ci później. - uśmiechnęłam się do niej - A właśnie. Nocuję u Ridii. Dasz mi jakieś pieniądze na naszą nockę?
    Wiedziałam, że mama mi nie odmówi. Ostatnio dało się zauważyć, że wszystko by zrobiła, abym wyszła z domu. Ona aż odskoczyła z zadowolenia.
- Oczywiście skarbie! Pobiegnę tylko do pokoju po portfel - powiedziała i zniknęła za drzwiami.
    Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej szarą koszulkę w kratę. Odwróciłam się aby włożyć ją do torebki. Ale zatrzymałam się w pół kroku, bo coś mi nie pasowało. Rozejrzałam się dookoła pokoju, aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na białej róży leżącej na poduszce łóżka. Z przerażeniem podeszłam do niej i wzięłam w ręce. Była bez kolców, bardzo delikatna, a gdy powąchałam przeniosłam się w zupełnie inne miejsce. Ten zapach zawsze przypominał mi jakieś odległą krainę w którą przenosiłam się w czasie rozpadu emocjonalnego.  Było coś tam, czego nie potrafiłam określić, co na codzień mi brakowało, chociaż nie wiedziałam czego. Zawsze jeden wdech tego słodkiego a zarazem ostrego zapachu uspokajał mnie bezgranicznie. Właściwie można było by stwierdzić, że to nie jest prawdziwa róża, lecz pochodząca od tej rodziny. Różnił się trochę kształtem, w dotyku, no i oczywiście aromatem.
    Dlatego była to moja ulubiona(a zarazem jedyna lubiana) roślina.
    Pierwszy raz natknęłam się przypadkowo jako 4-letnia dziewczynka przechodząc koło starszej pani w kapeluszu, która mi ją dała. Drugi raz parę lat później znalazłam w parku na ziemi. Oczywiście podniosłam ją. Za każdym następnym razem widziałam ją porzuconą gdzieś. Nie widziałam u nikogo, by ją sadził. Nie znałam tak na prawdę nazwy tego kwiatu. Była dla mnie tak tajemnicza, że za każdym razem kiedy znowu ją zauważyłam, coraz bardziej mi się podobała.
    Ale nie tym razem.
    Teraz byłam przestraszona.
    Rozglądnęłam się aby mieć, że jestem w pomieszczeniu sama. Podeszłam do łazienki i otworzyłam drzwi. Wszędzie pusto. Nawet otworzyłam szafy, komody, potem poszłam do garderoby i przeszukiwałam jakiegoś śladu pomiędzy wieszakami, ale pusto.
     Gdy mama otworzyła z uśmiechem na twarzy drzwi, przyłapała mnie gdy zaglądałam pod łóżko.
- Kochanie. Wszystko w porządku? - zapytała z troską - spadło Ci coś?
- Emm... - z zakłopotaniem wstałam - Kolczyk mi spadł - potarłam ręką głowę - Mamo? Ktoś dziś był kiedy mnie nie było? - mama zmarszczyła w odpowiedzi brwi.
- Tak - od razu się wyprostowałam na baczność i otworzyłam szeroko oczy - Listonosz. Ale niestety nie przyszło nic do Ciebie, kotku. - spuściłam wzrok zaniepokojona - A co jest? Zamówiłaś coś przez internet?
- Niee... - pokręciłam przecząco głową. Podeszłam do łóżka i zapięłam torebkę.
- Ale śliczna róża. Od kogo dostałaś? - pokazała na łóżko. Powędrowałam wzrokiem za jej śladem i aż skrzywiłam się widząc, że ona nadal tam leży.
- Od ... Ridii - skłamałam.
- Miło z jej strony. A właśnie... - pobaraszkowała w portfelu i wyjęła banknot - Proszę. Miłej zabawy wam życzę.
- Dzięki - odparłam nadąsana i założyłam na ramię torebkę.

***

- O kurde. Dasz radę to donieść? - zapytała z troską kasjerka, pani Meredith-przyjaciółka mamy.
- Taak. O mnie się nie martw. - mrugnęłam do niej - Jestem silną kobietą.
- W to nie wątpię. - uśmiechnęła się - A może mój siostrzeniec Ci pomoże?
- Ooo. - zdziwiłam się - Masz siostrzeńca? Nigdy mi nie mówiłaś.
- Bo niedawno przyjechał. - uśmiechnęła się - Jest w twoim wieku, albo nawet o rok starszy. - zamyśliła się - Sama nie wiem.
- I mieszka u Ciebie?
- Ash! - zawołała kierując głowę na zaplecze - Przyjdź na chwile! - powróciła wzrokiem do mnie - Nie, mieszka sam. Kupił dom od staruszki  Dunnet. Pamiętasz ją?
    Dunnet, Dunnet. Proszę... Żeby to nie był ...
- Witaj Dea - wyszedł z zaplecza uśmiechając się brutalnie, kiedy ja stałam jak posąg i zastanawiałam się jak się oddychało - Ciociu, coś chciałaś?
- Ooo... To wy się już znacie? - zdziwiła się, ale ciągnęła dalej - To nawet lepiej. Pomożesz jej z zakupami?
- Poradzę sobie. - wymamrotałam zbyt szybko.
- Nalegam. - uśmiechnęła się.
- Nie. - odchrząknęłam - Na prawdę pani Meredith, to tylko parę ulic dalej.
- I tak idę w tym kierunku. - wtrącił się chwytając za siatki. Spiorunowałam go wzrokiem, a on się uśmiechnął jakby go to bawiło.
Dobra, gdyby nie pewien fakt, że miękko zrobiło mi się w nogach, to bym go zbluzgała. Ale kiedy zobaczyłam jego piękny zarys twarzy, kości policzkowe, dołeczki, lekki zarost...
- Idziesz? - zapytał kiedy był już przy wyjściu.
- Ta-ak - zająknęłam się i podążyłam za nim.
   Szliśmy kawałek w milczeniu, ale kiedy na niego spojrzałam i ujrzałam, że cicho się śmieje, zagotowałam się.
- Co Cie tak śmieszy?
- Zamierzasz to wszystko zjeść?
- Nie. - zaprzeczyłam, po czym szybko dodałam- Poza tym to nie Twoja sprawa.
- No jak tam wolisz.
     I znowu cisza. Szliśmy w milczeniu, on się już nie śmiał, ja stałam się strasznie roztrzęsiona i koncentrowałam się tylko na tym, aby się nigdzie nie potknąć.
    W połowie drogi nie wytrzymałam ciszy.
- Czemu już się ze mnie nie nabijasz? - odrzekłam zbyt bardzo szorstko. Spojrzał się na mnie zdziwiony.
- Nigdy się nie nabijałem przecież. - powiedział zdezorientowany po czym odsłonił zęby w uśmiechu - Poza tym myślałem, że tego nie lubisz.
- No bo nie lubię, ale ... - zmieszałam się - zawsze cisnąłeś złe rzeczy w moim kierunku, a teraz...
- Jestem cichy? - podniósł jedną brew - Może dlatego, że zawsze odpowiadasz mi szorstko.
-Stwierdziłem że zamilknę - spojrzał się uważnie na mnie potem zaśmiał się kręcąc głową - Najwidoczniej to Cie też nie zadowoli.
- Nie ważne - odparłam zdenerwowana.
- Dla mnie ważne.
- Czemu? - znów za szybka odpowiedź. Spoliczkowałam siebie w myślach.
- Nie ważne. - uśmiechnął się drwiąco. Przez jego zabójczy uśmiech sama prychnęłam śmiechem. W końcu spojrzeliśmy się na siebie i bez powodu, razem, bez żadnych zahamowań zaczęliśmy się śmiać. Tak bez powodu.
   Kiedy po chwili zauważyłam, że przestał i zaczął mnie obserwować z uśmiechem, uśmiech zniknął mi z twarzy.
- Co się stało?- zapytałam zdezorientowana.
- Nic. - przełożył siatki do drugiej dłoni i zmierzwił sobie włosy odwracając wzrok -  Po prostu ... - wziął głęboki wdech i spojrzał na mnie z oczami pełnymi bólu - Rzadko się śmiejesz. Właściwie ... Nie, dobra. Nic. - rozdzielił siatki na dwie ręce i patrzał przed siebie.
- Często się śmieję. Po prostu nie trafiłeś w odpowiedni moment. W końcu widzieliśmy się raptem dwa razy ... no teraz trzeci.
- Fakt. - stwierdził krótko i szedł w milczeniu. Uniosłam brew i otworzyłam usta, ale po chwili je zamknęłam nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
    Znowu wróciliśmy do punktu wyjścia. Zerkałam co chwile na niego, ale on utkwił wzrok przed siebie i miał mocno zaciśnięte usta. W oczach nadal tkwił ból. Ale dlaczego? Nic przecież nie zrobiłam. Nic nie powiedziałam. Może faktycznie został zraniony przez swoją kobietę i teraz męczy się w świecie tragicznych wspomnień.
- Mam coś na twarzy? - zapytał uśmiechając się i spojrzał na mnie. Zamrugałam raptownie oczami przestraszona i zdezorientowana - No bo wiesz.. Ciągle się na mnie gapisz.
- Eeee... - odchrząknęłam i odwróciłam wzrok - Bo zamilkłeś.
- Przepraszam - uśmiechnął się czule i stanął w miejscu - Doszliśmy. Doniesiesz sama? Czy pomóc Ci wnieść?
- Eee.. - odwróciłam się po okolicy. Faktycznie dotarliśmy. - Skąd wiesz, że szłam do Ridii?
- A nie szłaś? - uniósł brew na znak zapytania. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, bo zagapiłam się na jego piękne oczy dodał: No to jak. Doniesiesz?
- Emm. Tak, tak. - sięgnęłam pospiesznie po siatki i wtedy nasze ręce się dotknęły. To było paraliżujące, straszne, a zarazem podniecające uczucie. To było tak, jakby moja dłoń była ... jak magnez. Magnez do magnezu się przyciąga, prawda? I to było takie coś. Jakbym miała złapać jego dłoń i nigdy nie puścić. Jakby moja ręka była przypisana do niego. Jakbym...
- Cholera. - wyrwało mi się. Uniosłam wzrok na niego. Patrzał się na mnie oczami przepełnionymi pożądaniem i lekko rozchylonymi ustami. Zahipnotyzowana jego wzrokiem stałam tak bez oddechu jakbym czekała na moment, który się ma wydarzyć. Musi wydarzyć.
    Zauważyłam, że odległość między naszymi ustami się zmniejsza, coraz mniej i mniej ...
    Tak wolno się zbliżaliśmy do siebie mimo, że w rzeczywistości trwała parę sekund. Chociaż nie, my się nie zbliżaliśmy. To samo się zbliżało. Ja to czułam. Czułam, jak w moim całym ciele przebiegały kujące dreszczyki. Jakbym właśnie miała eksplodować.
    Ale ta chwila nie trwała wiecznie. Zabrzęczał dzwonek od mojego telefonu, który był w tylnej kieszeni spodni. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i nie wiedząc dokładnie co powinnam zrobić, nadal patrzyłam na Asha. Ash - jakie ładne imię ... Chociaż wcale do niego nie pasowało. Zmierzwił włosy nieco przejęty i odchrząknął, po czym się odezwał:
- Odbierz lepiej. - FAKTYCZNIE. To mój telefon dzwonił. Podskoczyłam i go wyjęłam.
- H.. - odchrząknęłam - halo?
- No gdzie Ty jesteś?! - odezwała się Ridia - Ile można na Ciebie czekać? Byłaś w sklepie? Czy dopiero ... - wzięła głęboki wdech - O holender. Ty suczo! Jesteś właśnie z tym bogiem sexu! Przeszkodziłam? - zaśmiała się - Weź go zaproś do mnie. Oczywiście jak chcesz.
- Ridia, nie. Zaraz będę. - odłączyłam się i spojrzałam na Asha który miał znowu poważną minę - Powinnam już iść. - Wskazałam głową na dom.
- Spoko, ja też muszę się zmywać. Doniesiesz na pewno? - zapytał jakby nigdy nic. Dopiero teraz zauważyłam, że siatki postawił na chodniku. Pokiwałam głową - No dobrze. To się trzymaj. Do następnego razu. - uśmiechnął się na pożegnanie i zaczął znikać w oddali.
- Dzięki - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego po czym sięgnęłam po siatki i zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi.


3 komentarze:

  1. Witam :) Powiem szczerze,że dwa pierwsze rozdziały nie podobały mi się strasznie. Ale teraz się przekonałam. Na początku irytowała mnie główna bohaterka, ale teraz ją polubiłam. Chyba lubisz imię Ash :P Szkoda mi jej przyjaciółki, ma teraz przechlapane. Zawsze utrudniasz życie swoim bohaterom ? :P Świetnie to napisałaś i przede wszystkim ten rozdział był długi co ja osobiście uwielbiam :)
    Pozdrawiam
    Królowa Trampek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię twoje blogi - zarówno ten, jak i "Drzwi przeznaczenia" oraz "Serce Śmierci". W tym nie podoba mi się adres linkowy, że tak to ujmę, bo wyjaśnia bardzo wiele (w przeciwieństwie do dwóch pozostałych ff). Po drugie czcionka nie ma polskich liter i czytanie nocą 2 czcionek jednocześnie straasznie męczy. Jednak fabuła jest fascynująca i inspirująca. Chciałam zapytać, czy mogłabyś wysyłać mi wiadomości o nowych postach na GG - mój nr: 45619102
    Pozdrawiam,
    Viv

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmien czcionke bo czytanie strasznie meczy .

    OdpowiedzUsuń